środa, 13 maja 2015

Chapter 11.

"Masochizmem pielęgnujesz depresję. I po co?"
~***~
Stałam przed drzwiami czekając, aż Justin wyjdzie z łazienki. Przeskakiwałam z nogi na nogę niecierpliwiąc się jeszcze bardziej. Może to nie było zniecierpliwienie, a chęć zmycia brudu ostatniej nocy? Cóż, znowu dałam dupy i nic na to nie mogę poradzić. Możesz to rzucić! Oh, czyżby? Gdyby była taka możliwość, to już dawno bym to zrobiła. I tak ci nic nie zrobi, chce cię tylko nastraszyć. Wolę jednak nie ryzykować. Kiedy prowadziłam wewnętrzny dialog, drzwi do łazienki się otworzyły, a moje policzka uderzył przyjemny, ciepły powiew wiaterku. Odwróciłam się więc w ich stronę i dostrzegłam Justina z mokrymi, rozmierzwionymi włosami. Na jego twarzy powoli witał kuszący, seksowny uśmiech. O cholera, ale on jest seksowny.
-Wolna.- wskazał kciukiem na pomieszczenie za jego plecami. Posłałam mu lekko skrępowane spojrzenie i minęłam go, delikatnie muskając ramieniem jego ciało. -Mogę ci umyć plecki, jak chcesz.- dodał cicho, by nie obudzić lokatorów. Cóż, kuszące, ale nie. Weszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i zrzuciłam wszystkie ciuchy, jakie na sobie miałam. Chwilę potem stałam już w wannie, zasuwając zasłonkę i otulając ciało gorącą wodą. Ah.. Wreszcie rozkosz...
Po piętnastu minutach zawitałam w pokoju, gdzie na łóżku leżał Justin.
-Eghem, pomieszczenia ci się pomyliły!- odchrząknęłam, unosząc zaskoczona jedną brew do góry. Ten tylko przesunął się na jedną połowę materacu i poklepał na zwolnione miejsce. -Chyba sobie kpisz!- zawołałam oburzona, ruszając stanowczo w stronę łóżka. Misja: Zepchnąć go z niego. Padłam na materac i z całych sił próbowałam go zrzucić. Pchałam nogami, rękami, głową i całym tułowiem, ale na marne. Był za silny.
-Oh!- padłam twarzą na poduszkę. -Poddaję się.- wiedziałam, że jestem w stanie wygrać tą walkę, ale nie, kiedy nie jadłam od paru dni tak, jak trzeba.
-Wygrałem.- jego usta znajdowały się tak blisko mojego ucha, że aż przebiegł po plecach dreszczyk. -Dobranoc shawty.- dodał, okrywając mnie kołdrą. Obserwowałam, jak sam zsuwa się na poduszkę i odwraca się w przeciwną stronę, aby nie czuć tego skrępowania, które już i tak tutaj panowało. Westchnęła ciężko i również odwróciłam się do niego plecami. Ciężki dzień już za mną. Ciesząc się, że zasypiam u boku Justina nawet przez chwilę nie myślałam o wszystkich rzeczach, jakie robił mi ostatni klient. Po prostu zasnęłam, jakby tych złych chwil nie było, jakby odeszły.

-Pobudka śpiochu.- poczułam dłonie, które oplatają moją talię i przysuwają do siebie. Moje źrenice od razu się rozszerzyły, mimo, że wiedziałam, iż Justin robi sobie tylko żarty.
-Nie śpię.- burknęłam, nakrywając na twarz kołdrę. Szatyn jednak odrzucił ją, aby móc na mnie spojrzeć.
-Widzę.- zaśmiał się i zmierzwił moje włosy. Jego dłonie gdzieś zniknęły, a zaraz potem usłyszałam otwieranie okien i głośne westchnięcie. Przerzuciłam swoje ciało na drugą stronę i przyglądałam się umięśnionej sylwetce Biebera. Nie dość, że jego ręce były w tatuażach, to jeszcze pojedyncze malunki znajdowały się na plecach, klatce piersiowej i w okolicach szyi. Nieśmiały uśmiech zawitał na mojej twarzy, a kiedy szatyn odwrócił się w moją stronę na polika wpełzły rumieńce. Zawstydzona tym, że mu się tak przyglądam, zakryłam twarzy jeszcze bardziej i chciałam zapaść się pod ziemię. Chryste, co się ze mną dzieje...
-Dobra, królewno, wstajemy. Tak piękny dzień nie może się zmarnować.- klasnął w dłonie i podszedł do łóżka. Nagle poczułam, że unosi mnie do góry.
-NIE!NIE!NIE!- zaczęłam krzyczeć i szarpać się we wszystkie strony. Nienawidzę, jak ktoś mnie nosi na rękach. Czuję się jeszcze grubsza, niż w rzeczywistości jestem. Błagałam Boga, aby ustawił mnie na ziemi, ale niestety, Justin zaczął nieść mnie do kuchni. O nie, jedzenie...
-A teraz grzecznie usiądź, a ja zrobię nam śniadanie.- mruknął, sadzając mnie na jednym z krzeseł barowych. Uniosłam brew, zaskoczona jego gestem, ale mimo wszystko postanowiłam mu się przyglądać.
-Lubisz gotować?- spytałam, kiedy Justin wyciągnął z lodówki plastry bekonu, jajka, pomidory i white pudding. Typowe angielskie śniadanie.
-Tak...- przerwał, pocierając brodę. Skupił swój wzrok w jednym punkcie, a potem wstawił wodę. -Jaką herbatę sobie pani życzy?
-Zieloną.- uśmiechnęłam się grzecznie w stronę mężczyzny i przyglądałam się, jak zwinnie obsmaża bekon na patelce razem z jajkami. Pomidory pokroił w ćwiarteczki i ukroił po dwa plastry white pudding'u. Usłyszałam stukot obcasów. Zaraz, zaraz. Która godzina?
-Dopiero ósma!?- zawołałam zszokowana, a on entuzjastycznie pokiwał głową. -Dlaczego obudziłeś mnie tak wcześnie?!
-Jak już wspominałem, jest piękny dzień i szkoda, aby się marnował.- i w tym samym momencie podsunął pod moją głowę talerz z gotowym posiłkiem. Do kuchni zawitała Andżela, która gotowa była już na swoją zmianę. Kiedy spostrzegła Justina, do tego tak skąpo ubranego, najpierw była zszokowana, ale zaraz na miejsce tych emocji weszło podekscytowanie. Posłała mi jednoznaczne spojrzenie i z cwaniackim uśmiechem na twarzy podeszła do dzbanka soku pomarańczowego. Przywitała się z nami i nic nie mówiła, próbując utrzymać wzrok z dala od Biebera. To było naprawdę trudne, tym bardziej, że jego ciało jest niesamowicie seksowne.
-Wracam o piątej.- rzuciła na pożegnanie i złapała żakiet. Uśmiechnęła się po raz ostatni w naszym kierunku, a potem zniknęła. Trzask drzwi oznaczał, że właśnie wyszła, jednoznaczne z tym, że również jesteśmy sami.
-Boże, to wygląda pysznie, ale.. - przerwałam niepewnie, kiedy szatyn usiadł obok. -Nie jestem głodna.- powiedziałam wolno, aby podkreślić swoje stanowisko. Zmarszczył brwi, zdenerwowany tą informacją i złapał za mój widelec. Nabił na niego kawałek pomidora i skierował go w stronę mojej buzi.
-Co ty robisz?!- zawołałam zaskoczona, zamykając szczelnie usta, aby nie mógł mi tam tego wsadzić. Jak Boga kocham, jeśli tylko coś zjem, zaraz pójdę to zwrócić.
-Jedz!- warknął, próbując na wszystkie sposoby, aby otworzyć moją buzię. Jestem zbyt stanowcza, aby mu się to udało. -Claudia, proszę..- jego głos złagodniał, a oczy stały się smutniejsze. -Odkąd się poznaliśmy, strasznie schudłaś.- przyznał, znów obserwując moje usta i czekając na odpowiedni moment. Czułam się okropnie, kiedy tak mi się przyglądał. Wiedziałam, że nie odpuści i sam też nie zje, a potem śniadanie będzie zimne... Wzięłam od niego ten cholerny widelec i wetknęłam kawałek pomidora, wolno go żując. Bieber uśmiechnął się triumfalnie i zajął się swoją porcją. Nie minęło dziesięć minut, kiedy jego talerz był już pusty. Mój zaś przeciwnie - pełny.
-Kurwa, miałaś jeść.- krzyknął, znów wyrywając mi widelec z ręki i nabijając trochę bekonu. Nie, nie zniosę więcej. Nim się obejrzałam mój żołądek wywrócił parę fikołków i chwilę potem już byłam w łazience i zwracałam to, co było w nim, czyli prawie nic. Justin przyszedł zaraz za mną, chwytając w rękę włosy, które rozpływały się wokół mojej twarzy. Zmartwiony przykucnął przy mnie i gładził policzek, kiedy torsy się skończyły.
-Nie patrz na to. To obrzydliwe.- otarłam kącik ust i zamknęłam oczy, czując jak zmęczenie zaczyna panować nad moim ciałem.
-Wszystko okej?- i na jego słowa znów zaczęłam wymiotować. Woda, istna woda. Jedyny płyn, jaki w sobie miałam. Jedyny "pokarm", który trawiłam. -Zabieram cię do szpitala.
-O NIE!- wymamrotałam, ledwo przytomna. Ja po prostu chcę iść do łóżka, spać.
-Nie dyskutuj ze mną.- oparłam ciało o chłodne płytki ścienne i zamknęłam oczy, podciągając pod brodę kolana. Odchyliłam głowę do tyłu i ciężko oddychałam.
-Chcę iść spać, Justin.- rzuciłam resztkami sił, a szatyn pośpiesznie podniósł mnie i trzymając w ramionach zaniósł do pokoju. Zasnęłam...

~***~

Obudziłam się i nie dostrzegłam żywej duszy przy boku. Poczułam uderzającą we mnie panikę, jak i uczucie osamotnienia. To wszystko, co dzieje się w klubie mnie przerasta. Nie wiem, jak przeżyję kolejnego klienta. Kolejnego penisa wpychanego między moje nogi. Tam, gdzie miał zawitać "gość honorowy". Jeden, jedyny, a nie setki pierwszych lepszych. Pierwszy raz miał być cudowny: mężczyzna, którego kocham, długi staż, magiczne miejsce i dobry klimat. A co mi teraz z tego? Jestem tanią szmatą, którą przeleci pierwszy lepszy chłop. I co mogę z tym zrobić? Gówno. Totalne gówno, nie życie, o jakim tutaj marzyłam.
Wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki. Nikogo nie było i szczerze, nie interesowało mnie to. Stojąc przed wanną odkręciłam wodę i weszłam do niej, zasuwając zasłonkę. Usiadłam na chłodnej, porcelanowej wnęce i podciągnęłam kolana pod brodę. Po policzku spłynęły pierwsze łzy słabości. Tak, nie dawałam rady. Zaczęłam krzyczeć, uderzać pięścią o boki wanny i chlapać wodą we wszystkie strony. Nienawidzę swojego życia. Boże, proszę cię, odbierz mi je, bo już nic mi z niego nie zostało.
Znów zaczęłam uderzać się pięścią w udo. Widziałam już kilka sińców, które sobie zrobiłam, ale nie przestawałam. Nadal czułam ból rozrywający mnie od środka. Biłam mocniej i mocniej, ale to nie dawało większego rezultatu. Zakręciłam wodę i nadal siedziałam w wannie, gryząc palce i kołysząc się w tył i w przód. Po policzkach leciała łza za łzą, a ciało trzęsło się z zimna. Wstałam z wanny i podeszłam do szafeczki, która stała obok lustra i umywalki. Wyjęłam z niej maszynkę do golenia i rozwaliłam ją na kawałki. Wzięłam najostrzejszą część i patrząc na swój nadgarstek powoli zaczęłam po nim przejeżdżać. Jedna kropla krwi, druga kropla krwi...

~***~

Dochodziła druga. W domu nadal nikogo nie było, a ja posprzątałam wszystko, co mogłam. Po kilku przecięciach doznałam ulgi. Jakkolwiek to głupio brzmi, tak było. Moje myśli kierowały się na ból nadgarstka, a nie w stronę Manhattan Club. Tak miało być. Umyłam ostatnie okno i w tym samym momencie zadzwonił mój telefon.
-Jak się czujesz?- usłyszałam zmartwiony głos Justina. -Będę za dziesięć minut.
-Dobrze. Drzwi otwarte.- rozłączyłam się i pospiesznie ruszyłam założyć coś, co zakryje rany. Szary, wełniany sweter, jakieś trzy rozmiary większy idealnie pasował. Na nogi założyłam spodnie i postanowiłam jakoś upiąć włosy. Wysuszyłam je i związałam kucyka po boku. Kiedy wyszłam z łazienki drzwi do mieszkania się otworzyły. Stał w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Justin, trzymający jakąś reklamówkę. Kiedy mnie zobaczył, lekko spoważniał i przejechał wzrokiem po mojej sylwetce?
-Nie zimno ci?- spytał sarkastycznie i odstawił torbę na komodę.
-Właśnie zimno.- przyznałam, naciągając jeszcze bardziej tkaninę na ręce. -Co to?- wskazałam palcem w stronę pakunku, który tu przyniósł.
-Leki i jakieś lekkie jedzenie, jak suchary.- wzruszył ramionami, a przez serce przepłynęła fala ciepła. To miłe z jego strony, że zrobił zakupy i to dla mnie, ale nie musiał. Wszystko gra. -Jak się czujesz?- udaliśmy się do salonu, a ja wzruszając ramionami usiadłam na kanapie.
-Dobrze.
-Jadłaś coś?- wyczytując po wyrazie twarzy prychnął, przeczesując ze zdenerwowania włosy. -Błagam cię, musisz coś zjeść, bo umrzesz z głodu.- jego oczy były pełne bólu. Czemu się tak martwi, jeju... Może sęk w tym, że chcę umrzeć?

Kiedy zjadłam dwa suchary i popiłam je gorzką herbatą, postanowiliśmy wyjść na miasto. Słońce świeciło wysoko na niebie, otulając twarz każdego nowojorczyka. Ludzie wokół żwawo dyskutowali na różne tematy, niekiedy nie rozumiałam, co mówili, bo byli z innych krajów. Spojrzenia, które mi posyłali nie były przyjemne. Patrzyli, jak na kretynkę, która ubrała się jak w zimę, kiedy na dworze było 25+ stopni ciepła. Owszem, w normalnych okolicznościach byłoby mi gorąco, ale dziś jest mi niesamowicie zimno.
-Jak spotkanie?- spytałam, kiedy spacerowaliśmy po Central Parku. Justin od razu uśmiechnął się, co jednoznacznie wiązało się z dobrymi wiadomościami.
-Cóż..- zaczął, patrząc przed siebie. -Skromnie mówiąc... Jutro zaczynamy nagrywać moją płytę.- wzruszył ramionami, jakby to była normalna informacja. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, kiedy usłyszałam o albumie.
-O kurwa!- powiedziałam wolno, wprost nie wierząc w to, co się dzieje. -Ale... To nie za szybko? Musisz mieć swoje piosenki i ..
-Mam.- przerwał, wzruszając ramionami i posyłając mi nieśmiały uśmiech. No nie, dlaczego o tym nie wiem? Ah.. Przecież śpiewał mi na dachu... O umieraniu w ramionach..
-Przepraszam, zapomniałam...- spuściłam wzrok w dół, naprawdę zdenerwowana swoim zachowaniem. Nawet teraz muszę być taka beznadziejna?
-Ejj!- złapał mnie delikatnie za ramiona i tym sposobem zatrzymał. -Przecież nic się nie dzieje.- powiedział, kiedy uniósł dwoma palcami mój podbródek, aby spojrzeć mi w oczy. Dzieje się: po prostu ciągle myślę o sobie i jestem pierdoloną egoistką, Justin. Ale przecież ty nie możesz się o tym dowiedzieć.
-Więc...- wyrwałam się z jego uścisku, próbując utrzymać swoją przestrzeń. -Może zaśpiewasz mi coś?- spytałam, idąc przed siebie. Justin dorównał mi kroku i odchrząknął, chcąc zyskać więcej mojej uwagi.  -No co?- uniosłam zaskoczona brew, kiedy nie potrafiłam zrozumieć, o co mu chodzi.
-Tu jest pełno ludzi, nie mam zamiaru tu..
-Chcesz być gwiazdą, tak?- przerwałam mu stanowczo, patrząc prosto w oczy. -Tak. Więc kuźwa wyluzuj i śpiewaj wszędzie, gdzie się da!- zawołałam, a on wywrócił oczami. Zmrużyłam powieki, posyłając mu mordercze spojrzenie.
-Nie. Nie będę tutaj śpiewać. Zrobię to u siebie.- jego ton również był poważny.
-Chrystee...- westchnęłam ciężko, próbując opanować nerwy. Dobiegała czwarta, a ludzi w parku przybywało. Czas, kiedy młodzież i dzieci kończą szkołę i zaczynają relaks. Czułam się przytłoczona. Każdy krzyk, śmiech, rozmowa wywoływała u mnie bardzo negatywne emocje. Wszystko działało mi na nerwy, prosto mówiąc.
-Wracamy?- poprosiłam, a szatyn pokiwał głową, delikatnie pocierając w ramach wsparcia plecy. Ruszyliśmy w stronę samochodu, kiedy nagle dostrzegłam jednego z nich.. Zaczął się perfidnie uśmiechać, oblizując swoje usta i przypominając tym samym, jak okropne było pieprzenie się z nim. Ślinił się i ciągle obserwował moje ruchy. Spuściłam wzrok w dół, czując się najbardziej upokorzoną osobą na całym świecie.
___
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
        Witam misie! Co u Was? Przede wszystkim PODKREŚLAM: link do jednej piosenki ZAWSZE zawarty jest w gifie na początku rozdziału, a dziś WYJĄTKOWO są dwa linki, ze względu na długość rozdziału. Mam nadzieję, że akcja się spodoba. :) Liczę na większą ilość komentarzy, będzie mi wtedy bardzo miło. :) Prócz tego dodałam kolejną ankietę, gdzie również prosiłabym o odpowiedź na nią. Co sądzicie o zachowaniu Claudii? Jak Wy byście postąpili na jej miejscu? Pamiętajcie o WATTPAD! Czytajcie bloga właśnie tam, jeśli nie macie czasu czytać go na kompie. Czekam na komy, do następnego. Buziaki, Claudia. ♥ 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

8 komentarzy: